wtorek, 10 listopada 2015

No cóż...

Cześć,
Jestem, żyję, czytam komentarze, ale bardzo długo odkładałam napisanie posta. Nie bez powodu.
UWAGA! Będzie depresyjnie, to nie jest post z poradami, czy czymkolwiek przydatnym dla Was. Tak się chciałam wygadać.
Mianowicie... Nic nie poszło zgodnie z planem. Jest obecnie 9 listopada, nie przepracowałam ani jednego dnia. Pracę owszem, znalazłam. Parę dni temu, zaczynam 16tego w kawiarni. Mega mega ciężko znaleźć pracę. Nie da się zliczyć ile aplikacji wysłałam, jak bardzo się starałam. Miałam moje CV sprawdzone i wszystko okay, mnóstwo moich znajomych również ma problem ze znalezieniem pracy.
Małe miasto + kupa studentów = ciężko znaleźć pracę. Nie polecam.
Brak pracy oznacza także, że nie dostałam jeszcze żadnej pożyczki czy wsparcia od Uniwersytetu, nie dostaję nic od rodziców, więc oszczędności mi się lawinowo kończą i nie wiem co teraz. Zarobiłam w międzyczasie jakieś 300 funtów, czyli niedużo, w trochę alternatywny sposób, ale nie dostanę ich jeszcze przez parę tygodni (skomplikowany system wypłat). A więc nie wiem jak zapłacę za czynsz w tym miesiacu, bo mnie zwyczajnie nie stać. R. miał mi pożyczyć pieniądze, nawet mnie raz odwiedził, ale co chwilę się kłócimy i prawdopodobieństwo jest spore, że jednak uzna, że mu się nie chce.
Nie mam mentalnie siły, żeby skupić się na czymkolwiek innym, bo jak chmura burzowa wisi nade mną wizja bankructwa i co ja wtedy kurczę zrobię. Uni zostawić się niby da, ale ja nawet nie miałabym dokąd pójść.
Co do Uniwesytetu - niewiele ode mnie na razie mój kierunek wymaga, trochę pracy w grupach na najbliższe zaliczenia (mam jeden egzamin w tym roku, reszta to praca w grupach, raporty itd.), ale to jest naprawdę tyle co nic. Studiuję ok. 11 godzin w tygodniu, 2 godziny tygodniowo mam spotkania grupowe, prace domowe do tej pory zajmowały mi moze godzine tygodniowo, dodajac prace w grupach zajmie mi to wiecej. Ale naprawde, czasowo nie mam problemów. Po prostu taki kierunek, współlokatorki studiują rzeczy jak prawo, angielski itd. - one sporo muszą czytać.
Socjalnie też niezbyt mi się powodzi, wychodzę od czasu do czasu (raz na 2-3 tygodnie) na jakąś imprezę grupowo z ludźmi z mojego akademika, ale tak żeby mieć znajomych czy uwaga, przyjaciół, to nic. Ba, ja nawet nie mam niczyjego (!) numeru telefonu. Ogółem ja mam straszny problem z nawiązywaniem przyjaźni czy tutaj, czy w Slough, czy w Polsce. Nie umiem, nie wiem jak, ludzie nie garną się do mnie za bardzo. Nie wiem czemu mi się wydawało, że pójscie na uniwesytet rozwiaże magicznie ten problem. Nie jest tak, że ludzie mnie nie lubią czy unikają, po prostu nie umiem się z nimi dogadać (nie chodzi mi o bariery językowe, po prostu ludzie uważają, że jestem dziwna, im bardziej chcę wydawać się normalna, tym gorzej...).
3 dni temu miałam urodziny, spędziłam je sama, tyle co wyszłam do McDonalda po cheesurgera, w ramach "świętowania".
Święta to mnie już w ogóle przerażają (o ile uda mi się do nich finansowo dotrwać), bo spędzam je tutaj. Oczywiste jest, że wszyscy jadą do swoich rodzinnych domów, a ja nie :D

Ogółem żyję, ale depresja mnie zjada, zmarszczek niedługo dostanę...